sobota, 19 grudnia 2009
niedziela, 18 października 2009
czwartek, 27 sierpnia 2009
poniedziałek, 25 maja 2009
niedziela, 26 kwietnia 2009
Zaproszenie na zlot do Chorwacji
Podziękowanie Barbary Błaszczyk jako animatorki krajowej
Kochana Wspólnoto
razem z Misjonarzami Krwi Chrystusa, dziękujemy Wam za zaproszenie na zlot z
okazji jubileuszu 2oo lat założenia Wspólnoty Krwi Chrystusa.
Dzięki temu mogliśmy
poznać bliżej Chorwacką WKC , Wasz piękny kraj: piękne miejsca, krajobrazy,
zdecydowanie inne niż w Polsce. Mogliśmy poznać dobrych i ofiarnych ludzi.
Dziękujmy, że wśród wspaniałego sąsiedztwa, mogliśmy
być na
historycznym, bo pierwszym Odpuście Matki i Królowej Przenajdroższej Krwi,
na placu budowy przyszłego Domu Misyjnego .
Będąc na jubileuszowej uroczystości miałam okazję poczuć się gościem, gdyż zazwyczaj sama angażuje się w różne
zjazdy, tym bardziej widziałam Waszą
troskę i włożony wkład w przygotowania w każdy punkt programu -
"dopięty na ostatni guzik", odzwierciedliło się to w harmonii
jedności i miłości wszystkich uczestników jubileuszowej uroczystości. Z
radością i wdzięcznością powierzałam Was wszystkich Panu Bogu, zanurzając w
kielichu Krwi Chrystusa - w źródle nadziei.
Urzekła mnie chorwacka muzyka, która jest bardzo melodyjna, słuchając ją czułam,
jak unosi do nieba moją wdzięczność i
uwielbienie za Boży dar miłości i wszystko to, co przeżywałam nie tylko ja, bo
radość i nadzieja malowała się na
wszystkich twarzach, gdzie tylko popatrzyłam. Cała ta piękna oprawa i rodzinna
atmosfera unosiła się do niebios bram w
takt ciepłej chorwackiej melodii , jak piękna woń.
Było przepięknie i
za wszystko bardzo dziękujemy. Chwala liepa. BB
Błogosławiona Krew
Jezusowa!
Pokój wam
Zostałam zaproszona
do Chorwacji na jubileusz 200-lecie WKC. Był tam zorganizowany wyjazd na
krajoznawczą wycieczkę oraz do Sanktuarium Krwi Chrystusa w Lubreg. Jednak ze
względu, na brak miejsca, ja miałam nie jechać ponieważ byłam tam nie jeden raz i już niektóre miejsca
widziałam. I to było w porządku, cieszyłam się że mogą jechać ci co jeszcze nie
byli. Jednak bardziej przerażało mnie że miałam zostać z dwiema Chorwatkami i
miałam wrażenie że będzie się ciężko porozumiewać, że będę się męczyć, nie
pracą ale porozumiewaniem się. Cały czas wspierałem się Słowem Życia
"Pokój wam". Mówiłam Jezusowi, że dla Niego jestem gotowa i na ten
trud, tym bardziej że bywałam już w podobnych obco języcznych sytuacjach, a tym
bardziej, że wiem za zawsze mogę liczyć na Jezusa i Jego wsparcie i Jego pokój.
To mnie całkowicie uspokoiło i czułam w sercu pokój. Na drugi dzień
dowiedziałam się, że znalazło się miejsce i wszyscy możemy jechać i jeszcze
bardziej byłam wdzięczna Jezusowi za Jego pokój i troskę
Tak i Ja was
posyłam.
niedziela, 25 stycznia 2009
Powierz się Matce
Powierz się Matce
Wsiadając do samochodu marki Żuk, poczułam przenikliwy
niepokój. Zaczęłam zastanawiać się, co się dzieje, skąd ten nieuzasadniony
strach. Może dlatego, że już wieczór i ciemno? Ale przecież nie pierwszy raz
jadę po ciemku. Za kierownicą siedział syn, który też nie wzbudzał we mnie
obaw. „Może to nic takiego... –pomyślałam. –A może jednak to jakiś znak z
nieba, który chce mnie ostrzec? Może nie powinnam tego bagatelizować?”. W sercu
czułam przynaglającą myśl: „Powierz się Matce, powierz Jej wszystkich”. Modliłam
się całym sercem i zaufaniem, nucąc przy wtórze silnika: „O Pani, ufność nasza
w modlitwy Twej obronie. Ratuj, ratuj, Królowo pokoju!” (Słowo „ratuj” samo
wchodziło mi w tekst piosenki maryjnej). Czułam, że ta modlitwa daje pokój,
poczucie bezpieczeństwa, umacnia moją ufność w to, że co by się nie stało,
Maryja jest z nami i nie zostawi nas. Gdy ujechaliśmy około dwóch kilometrów,
spod maski silnika momentalnie wybuchnął pożar. Syn zatrzymał samochód i
krzyknął: „Pali się! Szybko wysiadajcie!”. Za chwilę powtórzył: „Niech mamusia
szybko wysiada!”. Mąż otworzył drzwi i podał mi rękę. Wysiadłam spokojnie, bez
paniki. Z szoferki buchał ogień, mąż wsadził rękę w płomienie i jeszcze chwycił
moją torebkę. Ktoś krzyknął: „Uciekajcie daleko, bo zaraz wybuchnie!”. Odeszłam
dalej i modląc się żarliwie, prosiłam Maryję o pomoc, o ratunek, aby nikomu nic
się nie stało oraz aby ocaliła ten samochód, jedyne narzędzie pracy moich
synów, jedyna szansa i nadzieja. Inny kierowca, widząc łunę ognia, przybiegł ze
swoją nową gaśnicą, która zrobiła tylko psyk. Ogień wzbijał się do nieba. Nie
było, czym gasić. Z mojego serca wydobyło się błaganie: „Matuchno kochana,
wymyśl coś, żeby ugasili pożar”. Wtedy syn przypomniał sobie, że na pace ma
dwudziestolitrowy baniak z wodą. Pośpiesznie wlał ją do płonącej szoferki na
maskę z silnikiem. Pożar został ugaszony wodą i mimo ogromnego żaru szyby nie
popękały. Mąż z synami został, aby zaholować samochód z powrotem do rodziców i
zobaczyć, czy coś da się jeszcze przy nim zrobić. My wszyscy poszliśmy na
przystanek autobusowy. Na drugi dzień mąż i synowie wrócili sprawnym żukiem.
Dziwili się i cieszyli, że po takim wielkim pożarze nie było przy nim wielkiej
roboty. Mąż oglądał mnie ze wszystkich stron, nie mógł uwierzyć, że nie jestem
poparzona. Mówił, że przecież wyciągał mnie z płomieni! A mnie nic nie było,
tylko rąbek swetra był lekko przysmażony. W chwili wypadku wydawało mi się, że
płomienie były daleko ode mnie. Dopiero gdy weszłam do środka samochodu i
usiadłam na siedzeniu, zobaczyłam, że tam nie było miejsca na „daleko”, bo maska
była tuż przy samych moich nogach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)