niedziela, 26 kwietnia 2009

Zaproszenie na zlot do Chorwacji

Podziękowanie Barbary Błaszczyk jako animatorki krajowej

Kochana Wspólnoto razem z Misjonarzami Krwi Chrystusa, dziękujemy Wam za zaproszenie na zlot z okazji jubileuszu 2oo lat założenia Wspólnoty Krwi Chrystusa.
Dzięki temu mogliśmy poznać bliżej Chorwacką WKC , Wasz piękny kraj: piękne miejsca, krajobrazy, zdecydowanie inne niż w Polsce. Mogliśmy poznać dobrych i ofiarnych ludzi.
Dziękujmy, że  wśród wspaniałego sąsiedztwa, mogliśmy być  na  historycznym, bo pierwszym Odpuście Matki i Królowej Przenajdroższej  Krwi,  na placu budowy przyszłego Domu Misyjnego .
Będąc na jubileuszowej uroczystości  miałam okazję poczuć się gościem,  gdyż zazwyczaj sama angażuje się w różne zjazdy, tym bardziej  widziałam Waszą troskę i  włożony wkład   w przygotowania w każdy punkt programu - "dopięty na ostatni guzik", odzwierciedliło się to w harmonii jedności i miłości wszystkich uczestników jubileuszowej uroczystości. Z radością i wdzięcznością powierzałam Was wszystkich Panu Bogu, zanurzając w kielichu Krwi Chrystusa - w źródle nadziei.
Urzekła mnie chorwacka muzyka, która  jest bardzo melodyjna, słuchając ją czułam, jak unosi do nieba moją wdzięczność  i uwielbienie za Boży dar miłości i wszystko to, co przeżywałam nie tylko ja, bo radość  i nadzieja malowała się na wszystkich twarzach, gdzie tylko popatrzyłam. Cała ta piękna oprawa i rodzinna atmosfera unosiła się  do niebios bram w takt ciepłej chorwackiej melodii , jak piękna woń. 
Było przepięknie i za wszystko bardzo dziękujemy. Chwala liepa. BB

Błogosławiona Krew Jezusowa!

Pokój wam

Zostałam zaproszona do Chorwacji na jubileusz 200-lecie WKC. Był tam zorganizowany wyjazd na krajoznawczą wycieczkę oraz do Sanktuarium Krwi Chrystusa w Lubreg. Jednak ze względu, na brak miejsca, ja miałam nie jechać ponieważ byłam tam nie jeden raz i już niektóre miejsca widziałam. I to było w porządku, cieszyłam się że mogą jechać ci co jeszcze nie byli. Jednak bardziej przerażało mnie że miałam zostać z dwiema Chorwatkami i miałam wrażenie że będzie się ciężko porozumiewać, że będę się męczyć, nie pracą ale porozumiewaniem się. Cały czas wspierałem się Słowem Życia "Pokój wam". Mówiłam Jezusowi, że dla Niego jestem gotowa i na ten trud, tym bardziej że bywałam już w podobnych obco języcznych sytuacjach, a tym bardziej, że wiem za zawsze mogę liczyć na Jezusa i Jego wsparcie i Jego pokój. To mnie całkowicie uspokoiło i czułam w sercu pokój. Na drugi dzień dowiedziałam się, że znalazło się miejsce i wszyscy możemy jechać i jeszcze bardziej byłam wdzięczna Jezusowi za Jego pokój i troskę

Tak i Ja was posyłam.  

niedziela, 25 stycznia 2009

Powierz się Matce


Powierz się Matce
Wsiadając do samochodu marki Żuk, poczułam przenikliwy niepokój. Zaczęłam zastanawiać się, co się dzieje, skąd ten nieuzasadniony strach. Może dlatego, że już wieczór i ciemno? Ale przecież nie pierwszy raz jadę po ciemku. Za kierownicą siedział syn, który też nie wzbudzał we mnie obaw. „Może to nic takiego... –pomyślałam. –A może jednak to jakiś znak z nieba, który chce mnie ostrzec? Może nie powinnam tego bagatelizować?”. W sercu czułam przynaglającą myśl: „Powierz się Matce, powierz Jej wszystkich”. Modliłam się całym sercem i zaufaniem, nucąc przy wtórze silnika: „O Pani, ufność nasza w modlitwy Twej obronie. Ratuj, ratuj, Królowo pokoju!” (Słowo „ratuj” samo wchodziło mi w tekst piosenki maryjnej). Czułam, że ta modlitwa daje pokój, poczucie bezpieczeństwa, umacnia moją ufność w to, że co by się nie stało, Maryja jest z nami i nie zostawi nas. Gdy ujechaliśmy około dwóch kilometrów, spod maski silnika momentalnie wybuchnął pożar. Syn zatrzymał samochód i krzyknął: „Pali się! Szybko wysiadajcie!”. Za chwilę powtórzył: „Niech mamusia szybko wysiada!”. Mąż otworzył drzwi i podał mi rękę. Wysiadłam spokojnie, bez paniki. Z szoferki buchał ogień, mąż wsadził rękę w płomienie i jeszcze chwycił moją torebkę. Ktoś krzyknął: „Uciekajcie daleko, bo zaraz wybuchnie!”. Odeszłam dalej i modląc się żarliwie, prosiłam Maryję o pomoc, o ratunek, aby nikomu nic się nie stało oraz aby ocaliła ten samochód, jedyne narzędzie pracy moich synów, jedyna szansa i nadzieja. Inny kierowca, widząc łunę ognia, przybiegł ze swoją nową gaśnicą, która zrobiła tylko psyk. Ogień wzbijał się do nieba. Nie było, czym gasić. Z mojego serca wydobyło się błaganie: „Matuchno kochana, wymyśl coś, żeby ugasili pożar”. Wtedy syn przypomniał sobie, że na pace ma dwudziestolitrowy baniak z wodą. Pośpiesznie wlał ją do płonącej szoferki na maskę z silnikiem. Pożar został ugaszony wodą i mimo ogromnego żaru szyby nie popękały. Mąż z synami został, aby zaholować samochód z powrotem do rodziców i zobaczyć, czy coś da się jeszcze przy nim zrobić. My wszyscy poszliśmy na przystanek autobusowy. Na drugi dzień mąż i synowie wrócili sprawnym żukiem. Dziwili się i cieszyli, że po takim wielkim pożarze nie było przy nim wielkiej roboty. Mąż oglądał mnie ze wszystkich stron, nie mógł uwierzyć, że nie jestem poparzona. Mówił, że przecież wyciągał mnie z płomieni! A mnie nic nie było, tylko rąbek swetra był lekko przysmażony. W chwili wypadku wydawało mi się, że płomienie były daleko ode mnie. Dopiero gdy weszłam do środka samochodu i usiadłam na siedzeniu, zobaczyłam, że tam nie było miejsca na „daleko”, bo maska była tuż przy samych moich nogach.